Po kiepskiej pobudce na przystanku jedziemy dalej w kierunku granicy z Bulgaria. Po kilkudziesieciu kilometrach docieramy do przejscia granicznego. Tutaj nie bylo zadnych problemow. Wszystko odbylo sie sprawnie i szybko. Celnik zapytal sie tylko czy my z Polski i puscil nas machajac nam na pozegnanie. Skubany nie wiedzial co robi, bo pierwsze co zobaczylismy to pola slonecznikow, gdzie odbyl sie drobny szaber, ale co im szkodzi, to w koncu tylko jeden slonecznik sposrod miliona :). Ciezko bylo sie powstrzymac.Dojechalismy do Sabla i tam zrobilismy sobie pierwszy bulgarski przystanek....

Poranek byl ciezki, bo gorac buchal jak cholera. Generalnie Ukraina nie byla dla nas zbyt przyjazna - ludzie niemili, drogi fatalne, widoki kiepskie.Czas goni, wiec trzeba ruszac dalej. W koncu dotarlismy do granicy UA-RO. Tutaj jeszcze wieksza zabawa niz na granicy z Polska. Znowu 2h w plecy, a gdy juz dojezdzalismy do budki, celnik z wielkim, czerwonym, porowatym nosem kazal nam zjechac na bok i wjechac na kanal. No to pieknie...

Z Lwowa kierowalismy sie do granicy z Rumunia. Drogi fatalne, prowadza nie wiadomo gdzie i koncza sie nie wiadomo gdzie. Szerokie ulice i takie tez w nich dziury. Srednia predkosc 60 - 80 km na godzine, wiec troche podroz nam sie wydluzyla. W polowie drogi do Cernivci zatrzymalismy sie na jedzenie w jakims ukrainskim rzepaku, szybki Hot Shower From The Sun ( 20 litrowy czarny worek jest niezastapiony - mydlo,pasta do zebow, balsam do ciala - rewelacja ). Zrobilo sie pozno, wiec trzeba bylo znalezc dogodne miejsce do przekimania. Zmeczenie...

Poza strasznym upalem w samochodzie, obudzil nas gwar ludzi na ulicach ( w koncu stalismy w samym centrum miasta ). Po przespaniu pierwszej nocy na dziko stwierdzam, ze najwiekszym problemem bylo to ze nie umiem sikac do butelki. Cala noc zastanawialam sie co mam z tym zrobic.Poranna toaleta w fontannie. Nastepnie poszwedalismy sie po centrum, gdzie obejzelismy pare kosciolkow, kamieniczek, malownicze uliczki, pare rzezb. Szkoda ze to juz nie polskie i tyle.Jadziemy dalej...

Wyruszyliśmy około 10 rano z Warszawy. Przygoda zaczęła się wspaniale, bo droga przez Polskę, w kierunku Lwowa prosta jak drut. Zatrzymaliśmy się raz na stacji, gdzie załapał się na podróż naszą westką dziedek - autostopowicz. Usilnie wciskał nam jakieś drobniaki na lody :). Trasa okazała się piękna. Szerokie drogi wiły się niemiłosiernie pośród lasów. Michał zmusił mnie do prowadzenia samochodu, więc ostatnie 120 km do granicy "złomek" był pod moim władaniem. Przyznam szczerze, że ten samochód to złoto. Juz 5 km do granicy, a tu co? Gigantyczny kolejko - korek ...