• All
  • Bałkany
  • Bez kategorii
  • Busem po Europie // 2017
  • Dziecko
  • Euro Trip
  • Festiwalowe Annecy // 2014
  • Filmy
  • Fotorelacje
  • Gruziński offroad // 2015
  • Kulturalnie
  • Meksyk z plecakiem // 2014
  • Pies
  • Podróże
  • Praktycznie
  • Tajlandia Laos Kambodża // 2015-16
  • Trasa
  • Vanlife
  • Wrzesien w Chorwacji // 2013

Dzisiaj wstaliśmy z myślą, że koniecznie musimy zwiedzić jeszcze Fundacio de Joan Miro, jednak zaczęliśmy od La Bouqeria. Jest to najsłynniejsza hala targowa z żywnością w Barcelonie i faktycznie nie można jej ominąć. Znaleźć tam można wszystko, ale chyba nie to jest najważniejsze, tylko to, że wszystko jest świeże, a kraby i krewetki jeszcze się ruszają. Warto zajrzeć do hali nawet jeśli się nie planuje szczególnych zakupów, bo gra kolorów, zapachów i smaków jest porywająca. My nie mogliśmy się oprzeć i wyszliśmy z paroma świeżymi owockami.Kolejne kroki skierowaliśmy...

Obudziliśmy się spoceni jak cholera, bo akurat stanęliśmy samochodem po najbardziej nasłonecznionej stronie uliczki Carrer de Italia, także pobudka była szokowa. Zebraliśmy się i pojechaliśmy dalej zwiedzać Barcelonę, co w temperaturze 36 stopni jest naprawdę nie lada wyczynem. Pojechaliśmy najpierw do Muzeum Miro, ale okazało się,że w poniedziałki wszystkie muzea są pozamykane, więc trzeba było zmienić plany. Za kolejny cel obraliśmy, więc Aquarium przy porcie. Ogólnie eksponaty fajne zwłaszcza tunel rybi, ale za prawie 18 euro klapki nam nie spadły.Następnie obowiązkowo zwiedziliśmy Park Guel, ale najdłuższa ławka też...

Obudziliśmy się wreszcie bardzo wypoczęci i dalej w drogę. Szybko skontaktowaliśmy się z Kubą i Karo gdzie są, bo chcieliśmy ich dogonić. Skierowaliśmy się w stronę Barcelony jeszcze niepewni nowego serca Westy, ale częste przystanki, wietrzenie silnika spowodowały, że dotarliśmy w okolice Barcelony bardzo szybko. Miasteczko w którym się zatrzymaliśmy nosi nazwę El Masnou i gdy tylko wjechaliśmy przywiodło mi na myśl, że to chyba San Fransisco - strome, pnące się w górę i w dół uliczki. Stanęliśmy na jednej z nich ( Carrer de Italia) i poszliśmy...

Noc na plaży na początku byla bardzo przyjemna. Akompaniament gitarowy do wina był wyjątkowo udany w wykonaniu ulicznego grajka. Zrobiło się jednak późno, więc zaczęliśmy ścielić łóżko (trochę piachu, ręcznik, koc i śpiwór), bo czas spać. W pewnym momencie usłyszałam jakieś kroki na piasku. Najpierw myślałam, że ktoś idzie, ale odwróciłam głowę i okazało się, że wielki szczur obżera się resztkami jedzenia w najlepsze. Pech chciał, że kosz na śmieci, który sobie upodobał był jakieś 50 cm od mojej głowy. Zerwałam się na równe nogi, depcząc Michała i...

Dzisiejsza noc była nieco wygodniejsza i cieplejsza, ale to może za sprawą francuskiego wina.Wczoraj mechanik wspominał, że samochód będzie do odbioru w piątek. także spakowaliśmy się, złożyliśmy namiot i postanowiliśmy przeczekać na plaży. Pogoda dopisuje aż zanadto, bo jest chyba ze 36 stopni.Wokół nas juz same skwarki, naleśniki i placki smażą się bez opamiętania. Karetki jeżdżą w ta i z powrotem i tylko zwożą co bardziej wypieczone.W naszym ograniczonym do minimum bagażu nie znalazł się żaden krem na słońce, a skóra aż skwierczy, więc odżałowaliśmy 20 euro żeby...

Spędziliśmy kozmarną noc w namiocie. Jeden śpiwór, jeden koc, zero materaca czy karimaty. Twardo, strasznie zimno, niewygodnie. Rano poczytaliśmy forum busikowe i tak nam nerwy nie dawały spokoju, że wzieliśmy autobus do Aubegny i pojechaliśmy sprawdzić co się dzieje z naszą westką. Myśleliśmy, że będzie nietknięta jeszcze, a ona już przechodzi transplantacje. Wyglądało to smutno :(. Serce wyjęte, zapasowe na ziemi i jakiś czarnoskóry koleś siedzi z dwiema częściami od silnika :). A tak poważnie to wydało nam się, że więdzą co robią. W drodze powrotej przez małą...

Rano zostawiliśmy samochód u mechanika, jeszcze parę wyjaśnień w miarę językowych możliwości i jazda z Kubą i Karo do sklepu po namiot, zapasy i na camping. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu wstrzymywać towarzyszy przed dalszą podróżą, więc odwieźli nas do La Ciotat. Rozłożyliśmy mandżur, pożegnaliśmy się i rozdzieliliśmy.Żeby nie tracić czasu poszliśmy na plażę, żeby trochę się odstresować. Zwiedziliśmy La Ciotat i okazało się, że jest całkiem ładne, choć zatłoczone....

Dzisiaj wczesna pobudka i jazda po mechanikach i szrotach. Wszystko zaczęło zawodzić, ale nie traciliśmy nadziei. Podjeliśmy ryzykowną decyzję, aby ruszyć do miasta obok (Aubagne 17km od naszego La Ciotat), w którym jest serwis VW. Była to najgorsza jazda samochodem jaką przeżyliśmy - autostradą 30/h, poboczem ze smażącym się olejem - koszmar. Z wielką nadzieją weszliśmy do środka, ale okazało się, że najbardziej oczywiste miejsce na naprawę nie jest takie oczywiste. Jedyną odpowiedzią było to, że nasz samochód jest za duży i nie zajrzą nam do silnika :(....

Dzień zaczął się dyskusjami co mogło się stać z naszym samochodem. Pomiędzy właczaniem silnika, siedzeniem w pobliskim mc donaldzie w necie, telefonami do Roberta - czołowego mechanika - konsultanta udało nam się wyszukać warsztaty samochodowe w okolicy. Wzięliśmy sprawnego Maliniaka i zaczęliśmy rajd po mieście ( należy dodać, że dzisiaj niedziela :). Na szczęście udało nam się znależć pana skośnookiego, grzebiącego przy łódce. Wystarczyło zagadać ( na szczęście okazało się, że umie gadać po angielsku co we francji jest żadkością ). Scholowaliśmy naszą stukoczącą westkę pod jego bramę...