15 kw. Gruzja//Ruszamy na południe
Na lotnisku w Kutaisi byliśmy już o godzinie 5 rano i dalej wszystko poszło bardzo sprawnie. Od razu wymieniliśmy pieniądze, złapaliśmy marszrutkę i o 10 dotarliśmy do stolicy.
Tbilisi usytuowane jest w dolinie, a na około piętrzą się okazałe wzgórza, na które po trochu miasto się rozrasta. Przez jego środek przepływa rzeka Mtkvari, której brzegi w okolicy starego miasta zamieniają się w wysokie, skaliste skarpy. Zwiedzanie Tbilisi ograniczyliśmy do minimum. Pochodziliśmy po jego tajemniczych uliczkach, przy których jest pełno zrujnowanych, starych domów, sprawiających wrażenie jakby nie jedno widziały i nie jedno przeżyły. Wrażenie miałam dziwne, jakby wałęsały się za nami jakieś zagubione dusze. Miasto ma niesamowity klimat. Czuć kawał historii i walkę, która toczy się do dzisiaj, o kulturę, o odrębność, o przyzwoite życie. Wjechaliśmy kolejką linową na szczyt góry, na której stoi dumnie zrujnowana twierdza Narikala i monumentalna kamienna rzeźba. Stąd rozciąga się widok na całe miasto. Skarb Tbilisi (w tłumaczeniu „ciepłe źródła”) to o dziwo wszędobylski smród jaj, czyli siarkowe, ciepłe źródła i łaźnie w najstarszej dzielnicy Abanotubani. Na obiad zjedliśmy chaczapuri, czyli tradycyjny „placek” chlebowy z owczym serem w środku. Odebraliśmy naszego Nissana Pathfindera 4×4, zrobiliśmy sobie krótki kurs jazdy automatem i w drogę.
Muszę wspomnieć o gruzińskich kierowcach. To, co się dzieje na drogach to jest cyrk. W sumie jak sięgam pamięcią, takiej partyzantki nie było chyba w żadnej z naszych dotychczasowych podróży. Każdy jeździ jak chce, gdzie chce i kiedy chce. Jazda na trzeciego i to pod prąd, to norma. Trąbienie, podjeżdżanie, skręcanie, wyjeżdżanie, zajeżdżanie, wszystko co sobie człowiek jest w stanie sobie wyobrazić. Każdy się jakoś wepchnie, przejedzie, ale nikt się nie denerwuje, to jest po prostu taka gruzińska, dynamiczna jazda, chociaż na pierwszy rzut oka wygląda jak walka o życie. Trzeba się dostosować. Zobacz więcej zdjęć.
Po krótkim chrzcie z gruzińskich zasad ruchu drogowego, wpadliśmy do sklepu zrobić zapasy i wyruszyliśmy do pierwszego celu, klasztoru David Gareji. Wyjechaliśmy z miasta i skierowaliśmy się na południe do samej granicy armeńskiej. Asfaltowa droga bardzo szybko się skończyła i zamieniła w szutrówkę, żeby za chwilę zmienić się w nieco bardziej błotnistą. Początkowo nie mogłam skupić się na robieniu zdjęć, a widoki rozpieszczały, bo samochód ślizgał się jak dziki. Dotarliśmy do wioski Udabno, gdzie sezonowo nasi rodacy prowadzą lokalną knajpkę, lecz ich nie zastaliśmy. Po paru godzinach prawdziwego offroadu i podziwianiu pięknych stepów, zielonych wzgórz, niedostępnych gór, dotarliśmy do Monastyru. To był prawdziwy koniec świata. Wszędzie było cicho i głucho, w uszy dudnił jedynie wiatr i dzwon z małej, klasztornej wieży. Dało się wyczuć duchowy klimat. Sam klasztor, częściowo został zbudowany w skale i wszędzie widać było małe drewniane drzwiczki, z których co chwila wychodzili mnisi w czarnych szatach i po cichu przemykali koło nas ze złożonymi w modlitwie rękami i ze spuszczonym wzrokiem. A widok! Widok stamtąd jest nie do opisania. Zobacz więcej zdjęć.
Zrobiło się późno, więc cofnęliśmy się samochodem kawałeczek, znaleźliśmy piękną, zieloną, płaską polanę z widokiem na wzgórza i tam już zostaliśmy na noc, bardzo zimną i wietrzną noc.
Po naprawdę lodowatej nocy, postanowiliśmy wrócić się do Tibilisi po koce i kurtki oraz zapasy jedzeniowe. Dalej drogą asfaltową przez miasto Tsalka, dotarliśmy do jeziora Paravani. Po drodze wietrzne i zielone wzgórza zamieniły się w obsypane śniegiem góry. Nie bez powodu te okolice nazywane są gruzińską syberią. Dla dociekliwych: mieliśmy zamiar wykonać parę toaletowych czynności w jeziorze, ale lód, którym było pokryte, niestety nam to uniemożliwiło. Tak to już jest w podróży, z brudem trzeba się zaprzyjaźnić. Nie ma miejsca na luksusy. Wjechaliśmy w drogę ciągnącą się wokół jeziora, która na mapie jest żółta, ale na żywo to był rozgrzebany na boki śnieg. Stanęliśmy na dziko na jedynym, zielonym skrawku trawy jaki znaleźliśmy i w temperaturze -6, ale za to z widokiem na zachodzące za górskie szczyty słońce, poszliśmy spać. Zobacz więcej zdjęć.
No Comments