Ruiny Tulum i okolice

Legendarne ruiny Tulum nie są tak okazałe jak Palenque, ale warto je zobaczyć, bo ich położenie jest osobliwe. Uroku dodają im wygrzewające się na kamieniach i beztrosko przechadzające się między nimi okazałe iguany. Chyba nigdzie indziej nie ma ich aż tak wiele. Niestety turystów też jest całkiem sporo, ale trzeba podejść do tego z dystansem i puścić wodze fantazji oraz cofnąć się do czasów, kiedy to miasto Majów było wielką potęgą. Wtedy łatwiej to znieść.

Noc w hostelu była koszmarna, więc postanowiliśmy zmienić miejsce noclegu na inne. Znaleźliśmy (wtedy nam się tak wydawało) przytulny hostel ukryty przy głównej ulicy, gdzie pokój czteroosobowy z łazienką kosztował 160 pessos za osobę (hostel Hikuri) z klimatyzacją, która jak się później okazało ( bez dodatkowych opłat ) włączana jest na jedyne 2 godziny dziennie.

Po wczorajszej, niekończącej się wędrówce w poszukiwaniu plaży w Tulum, tym razem postanowiliśmy wypożyczyć rower w hostelu (80 pessos za dzień), aby było nam łatwiej zwiedzać okolicę. Początkowo nam się wydawało, że pomysł z rowerami jest rewelacyjny. Idealna dróżka rowerowa prowadziła nas wprost pod same ruiny w Tulum. Rowery zostawiliśmy przypięte pod kasami i poszliśmy zwiedzać. Zobacz więcej zdjęć.

Prekolumijskie ruiny Majów w Tulum

Nie zrobiły na nas tak ogromnego wrażenia jak ruiny w Palenque, ale napewno warto je zobaczyć przy okazji pobytu w Tulum, bo ich położenie jest równie niezwykłe. Właściwie to jedna z większych atrakcji na wybrzeżu Majów, chociaż gabarytowo niewielka i niestety bardzo oblegana przez turystów. Co jak co, ale Majowie miejscówkę na budowę to potrafili sobie znaleźć. Swoje miasto w Tulum wznieśli na 12-metrowym klifie, z którego rozciąga się piękny widok na błękitne wody Morza Karaibskiego. Było ono niegdyś portem dla niedalekiego miasta Coba. Podobno Tulum to jedyne miasto jakie Majowie wybudowali nad morzem. Zobacz więcej zdjęć.

Skakać po ruinach nie wolno w odróżnieniu od Palenque, ale za to można podziwiać wylegujące się wszędzie okazałe iguany. Warto wziać ze sobą kostium, bo przy ruinach znaleźć można schodki prowadzące na niewielką plażyczkę, gdzie można się schłodzić. Tutaj najlepiej dotrzeć jak najwcześniej, bo później trzeba przedzierać się przez grupki turystów tarasujących ścieżki. Zobacz więcej zdjęć.

Po zwiedzaniu ruin mieliśmy jeszcze sporo czasu i wypożyczone rowery, postanowiliśmy zatem pojeździć wzdłuż wybrzeża i zobaczyć co nam oferuje. Niestety całe upstrzone jest hotelami i w pierwszej chwili nie wygląda to zbyt zachęcająco, bo przez większość drogi można podziwiać jedynie płoty i budynki, które ograniczają widok na piękne morze. Jednak my wierzymy w to, że z każdego miejsca można coś wycisnąć i tym razem również się nie pomyliliśmy. Znaleźliśmy piękny, dziki camping nad samym morzem, prawie pusty, w sam raz na 2 dni odpoczynku, które zamierzaliśmy sobie zrobić po intensywnym zwiedzaniu okolicy. Zapamiętaliśmy to miejsce i ruszyliśmy dalej w kierunku parku narodowego San Kaan. Bardzo zależało nam, aby zobaczyć park oraz małą wioskę rybacką Punta Allen. Wszyscy wmawiali nam, że nie ma innej możliwości, niż wyprawa dżipami w ekipie kilkunastu osób za 120 dolarów. Po pierwsze to dla nas za drogo, po drugie nie uśmiechało nam się wchodzenie do wody i maszerowanie na hejnał, bo cenimy sobie wolność i niezależność. Postanowiliśmy wykombinować coś we własnym zakresie, wsiedliśmy na rowery i podjechaliśmy pod sam wjazd do parku. Zmachaliśmy się niemiłosiernie, bo od ruin do parku jest jakieś 10 km. W obliczu braku przerzutek, ciągłym podskakiwaniu na licznych „policjantach” (topes), których w Meksyku jest wszędzie pełno oraz zaporowej temperaturze, mieliśmy wrażenie, że tych kilometrów przejechaliśmy co najmniej 1000. Droga do Punta Allen jest strasznie wyboista i faktycznie mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, że do pokonania tylko dżipem, na pewno nie na rowerze. Nam udało się dotrzeć tam jeszcze inaczej i dużo taniej, ale o tym w kolejnych postach. Ponieważ rower nie jest odpowiednim środkiem transportu do Punta Allen, zawróciliśmy więc i wróciliśmy zmęczeni do hostelu, żeby obmyśleć plan działania na dzień następny. Zobacz więcej zdjęć.

2 komentarze
  • Marta Rapcewicz
    Posted at 23:45h, 02 stycznia Odpowiedz

    Hej, świetny blog! Dwie godziny temu go odkryłam i tak tu siedzę, ryjąc wątki o Jukatanie 😉
    Mam pytanie a propos – skoro większość „must see” to turystyczne piekiełka, co polecacie zobaczyć?

    • jedzmy
      Posted at 21:42h, 20 stycznia Odpowiedz

      Hej! Jukatan jest baaardzo trudny do oględzin, bo jest mega popularny przez Cancun, hotele i lotnisko. To nie tak, że większość to turystyczne piekiełka, bo można przy odrobinie chęci wyszukać fajne miejsca, ale myślę, że jak to w podróżach – najlepiej wypożyczyć skuter lub samochód i pojeździć po okolicy. Trzeba też podejść do Jukatanu z dużym dystansem, bo przecież każdy chce mieć troszeczkę raju dla siebie i dlatego tam zrobiło się tak komercyjnie niestety.

Post A Reply to jedzmy Cancel Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.