Jak się zgubić w Bangkoku?

Sama nie wiem, czy w Bangkoku łatwo się zgubić. Wiem tylko, że warto, bo to jedyny sposób, żeby poznać jego prawdziwe oblicze. Jak to zrobić? Wbrew pozorom to nie jest jednak takie proste. Wystarczy wyjść z lotniska, a już nagabują nas setki taksówkarzy, którzy za niemałą sumkę zawiozą nas tam gdzie chcemy, usypiając naszą spontaniczność. Prawdziwy Bangkok nie jest dla leniwych i wygodnickich. Jest dla ludzi ciekawskich, uzależnionych od przygód. Przecież można pojechać metrem, autobusem, czy popłynąć łodzią i to niekoniecznie turystycznym speedboat’em. Jest też dla ludzi odpornych. Na co? Na kontrasty. Z jednej strony slamsy, blacha, smog, kurz, bród, a w tle białe wieżowce, czysta, wykrochmalona pościel i klimatyzacja. Z jednej strony smród rozgrzanych od słońca śmieci, zapach trawy cytrynowej i mleka kokosowego połączonego ze starym tłuszczem i uśmiechem, a z drugiej białe kołnierzyki, rozpusta i nadęcie.

01-05.12.2015 // 24h w samolocie // minęło 5 dni naszej wyprawy

W Bangkoku spędziliśmy trzy dni w skromnym Guest House Bamboo, gdzie dwuosobowy pokój kosztował nas 300 bht. Nie odhaczaliśmy przewodnikowych must see. Zabytki trącą nieco tandetą i wyglądają niekiedy jak plastikowa scenografia. Nie usiłowaliśmy ich nawet znaleźć. No chyba, że jakiś się napatoczył. Nogi niosły nas same. Staraliśmy się zgubić. Zaglądaliśmy w małe uliczki, podwórka, szukaliśmy prawdy, nie daliśmy się namówić na żaden turystyczny tour. Jechaliśmy metrem, płynęliśmy łodzią po rzece, wskoczyliśmy w autobus miejski, gdzie byliśmy jedynymi turystami. Trafiliśmy na lokalny targ jedzeniowy, gdzieś z dala od turystycznych rewirów, gdzie można było przyjrzeć się prawdziwym Tajom i chociaż przez chwilę nie odpędzać od namolnych nagabywaczy i oszustów. Nie odmówiliśmy sobie wyprawy do dzielnicy rozpusty i spaceru po ulicy Soi Cowboi, ale tam też dotarliśmy drogą wodną, o której chyba mało kto wiedział, bo byliśmy jedynymi białymi. Widok młodych Tajek, zabawiających zamożnych, starych i łysych turystów nie bardzo nam się spodobał. Zwłaszcza, że dla większości z nich to jedyna możliwość utrzymania całej rodziny, żyjącej na prowincji i do takiej pracy zmusza je po prostu bieda.

Obowiązkowo przeszliśmy się ulicą Khao San i Rambuttra, które wieczorami pękają w szwach od nadmiaru turystów. Trafiliśmy na targ amuletów, gdzie można kupić podobizny buddy, poczynając od paru centymetrów, a kończąc na dwumetrowych okazach. Z przyjemnością popatrzyliśmy na katorżniczy trening Muay Thai.

Jedliśmy gdzie popadnie, bo jedzenie w Bangkoku jest wszędzie. Jest tanie i dobre. Jest go tyle, że zastanawialiśmy się, czy to jest możliwe, że to wszystko się sprzedaje, ale wydaje mi się, że Tajowie są po prostu mistrzami przetworów. Jeśli żywa ryba się nie sprzeda, to ją na lód, jeśli na lodzie nie da rady, to na grilla, albo suszona. Jeśli suszona nie, to ją pociąć, na głęboki tłuszcz i do torebki jako chipsy. Proste!

Do świątyń i wielu zabytków należy odpowiednio się ubrać, co często wykorzystywane jest przez naciągaczy do wyłudzania pieniędzy. Warto wiedzieć, że najbardziej oblegany Pałac Króla do południa trzeba zwiedzać bardziej ubranym (okryte ramiona i dłuższe spodnie), a po południu dają darmowe okrycia, jeśli ktoś zapomni. Ten fakt wykorzystują tuktukarze spod pałacu, którzy namawiają na jazdę po mieście do południa, aby wypełnić zmęczonym turystom czas.
W wielu miejscach nie należy wchodzić w butach. W świątyniach jest to zrozumiałe, ale niestety nie mogłam przemóc się do chodzenia na bosaka po hostelu, zwłaszcza po części toaletowej. Nauczyłam się więc przemycać pod pazuchą klapki i z premedytacją zakładałam je za progiem kibelka i prysznica.

Nie ominęła nas przygoda z tajskim bankomatem. Nie będę się wdawać w szczegóły, ale należy wiedzieć, że tutaj maszyna najpierw wydaje pieniądze, a potem kartę. Trzeba pamiętać, aby ją zabrać!

W Bangkoku (właściwie to w całej Tajlandii) trafiliśmy na urodziny króla, więc prawie każda ulica ozdobiona była tandetnymi gadżetami i świecidełkami. W tym czasie mieszkańcy nie mogą pić alkoholu i imprezować, a z każdego rogu straszą podobizny króla i jego rodziny oprawione w złote ramy.

Warto zrezygnować z przewodnikowych atrakcji i zgubić się gdzieś pośród tajskich uśmiechów. Polecam!

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

4 komentarze
  • Magda
    Posted at 12:21h, 21 stycznia Odpowiedz

    Przepiękne zdjęcia, aż chce się zgubić 😉

    • jedzmy
      Posted at 23:26h, 25 lutego Odpowiedz

      Niedawno wróciliśmy z Azji i wkrótce będziemy wrzucać więcej postów i może wreszcie uda sie zrobić porządek na blogu i tym samym zdjęć będzie więcej. Dziękujemy bardzo za pochwałę.

  • Ilona Owczarek
    Posted at 13:17h, 08 października Odpowiedz

    Przepiękne ujęcia.
    A próbowaliście może Duriana? 😀
    W styczniu wybieram się do Tajlandii, podpowiecie które miejsca konkretnie warto zobaczyć?

    • jedzmy
      Posted at 23:45h, 11 października Odpowiedz

      W Tajlandii warto się nieco zagubić, bo jest już dość turystyczna. My wybraliśmy ten kierunek, bo Kasia była w ciąży i chieliśmy mieć dostęp do dobrej opieki zdrowotnej, ale jak zbadała się, że wszystko ok, to pojechaliśmy do Laosu :). Tajlandia ma bardzo ciekawe wyspy przy granicy z Birmą i tam warto się wybrać. Warto pojeździć na trasie kolei, bo są super połączenia. Jak tylko wrócimy z obecnych wojaży będę uzupełniać Azję i odpiszę bardziej szczegółowo. Polecam wypożyczanie skutera o większej mocy i namiot!

Post A Reply to jedzmy Cancel Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.