Gdzie te flamingi?//2 dni w Celestun

Celestun nie zrobiło na nas szczególnego wrażenia, ale problem w tym, że w Meksyku zbyt wiele miejsc już zdążyło na nas dobre wrażenie zrobić. Prawda jest też taka, że pierwsze wrażenie często bywa mylące.

Do Celestun z Meridy ruszyliśmy dopiero o 13. Po dwugodzinnej jeździe rybobusem, dotarliśmy do celu. Z wielką, nieskrywaną radością wyjęliśmy z bagażnika nasze plecaki, które od tego momentu pachniały meksykańską flądrą i udaliśmy się na oględziny okolicy. Zdążyliśmy coś zjeść w podrzędnej restauracji i dowiedzieć się od tutejszego handlarza, że w Meridzie nas oszukali jeśli chodzi o hamak. Nie sprzedają tam hamaków z sizalu, a ten który kupiliśmy powinien kosztować znacznie mniej.

Plaża w Celestun jest wąska, porośnięta trawą, piasek pełny muszelek i bynajmniej do karaibskiego niepodobny, ale na nadmiar turystów narzekać nie mogliśmy. Po plaży krzątali się jedynie rybacy, szykujący łodzie do kolejnych połowów. Po chwili, stwierdziliśmy, że jest tu nawet całkiem przyjemnie.

Znaleźliśmy na plaży miejsce do spania, rozłożyliśmy mandżur, a że trochę padało, zakryliśmy się naszą niezastąpioną plandeką. Spryskaliśmy się grubą warstwą antykomara i próbowaliśmy zasnąć.

Celestun – dzień drugi

Obudziliśmy się razem z kurami i rybakami wypływającymi na łowy, którzy bynajmniej na palcach nie chodzili i szeptem nie mówili. Potem wlazły na nas nienażarte kozy, które gdyby nie fakt, że zerwaliśmy się na równe nogi, zapewne wchłonęłyby nas żywcem razem z plandeką, którą byliśmy przykryci.

Zrobiliśmy sobie wycieczkę łódką po biosferze. Widzieliśmy raptem 10 flamingów, bo okazało się, że w tym czasie żerują gdzie indziej ( kolonia flamingów urzęduje w Celestun od marca do sierpnia ) i parę pelikanów. Wpłynęliśmy w korytarzyk powstały wśród namorzynów i popływaliśmy w leśnej cenocie BALDIOSERA. Miejsce piękne – bujna roślinność, wszędzie wielkie gniazda termitów. Woda w cenocie to ciekawa mieszanka wody słonej ze słodką, w której w najlepsze nurkowały ptaki. Niesamowita gra świateł i kolorów. Matka natura niewątpliwie się postarała.

Po orzeźwiającej kąpieli, przeszliśmy się po mieście i znaleźliśmy dom rybaka, gdzie zjedliśmy po 2 świeże ryby prosto z połowu, podpieczone na drewnie przez żonę rybaka. Do picia nie mogło zabraknąć Coli, którą podał nam syn gospodarza. Sam rybak natomiast, drzemał w najlepsze na hamaku. W okolicy spacerowały dwa podrabiane pitbulle, w zagrodzie hałasowały indyki. Wokół nas kręciły się kury i z 6 małych szczeniaków. Typowy meksykański nieład. Sanepid miałby pełne ręce roboty. Wszyscy próbowali się z nami dogadać i o dziwo nawet na końcu świata uśmiech czynił cuda, bo rozumieliśmy sie bez słów. Było miło i bardzo smacznie.

Potem wróciliśmy do Meridy i dalej drugą klasą do Cancun, żeby stamtąd z kolei przeprawić się na wyspę Holbox. To już nasze ostatnie chwile w Meksyku. Zobacz więcej zdjęć.

No Comments

Post A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.