CENOTE // Cuda się zdarzają

Mamy to szczęście, że jeszcze wielu rzeczy nie widzieliśmy i w wielu miejscach nas jeszcze nie było, co sprawia, że często czujemy się jak dzieci podczas podróży. Nie ma chyba większej radości, niż odkrywanie zupełnie nowych, nieznanych nam miejsc i osobliwości. To jest to, co w podróżach kręci najbardziej i jest jak narkotyk, uzależnia i powoduje, że nie można przestać podróżować. Takie uczucie dziecięcej fascynacji obudziły w nas CENOTY.

Co to są cenoty?

Były i są chyba największym skarbem Jukatanu, a w samym Meksyku jest ich podobno około 3000 i nie wszystkie są jeszcze odkryte i nie wszystkie były eksplorowane. To niesamowite zjawiska krasowe, powstałe jeszcze podczas wielkiego zlodowacenia. Jest to system jaskiń, tuneli wypełnionych wodą. Ukształtowane zostały, gdy morze cofnęło się, a deszcz swobodnie sobie rzeźbił w wapiennych skałach. W momencie, gdy lód stopniał, napełniły się na powrót wodą. Teraz jest to raj dla nurków. Dla nas, to jak dla Majów, brama do innego świata. Oprócz znaczenia rytualnego, były dla nich również podstawowym źródłem wody.

Najciekawszy jest fakt, że nie ma dwóch takich samych cenot i niemożliwe jest, żeby się nimi znudzić. Każda jest zupełnie inna. Niektóre przypominają jeziorka, a do niektórych trzeba dostać się przez mały otworek w skale. Jedne są pełne życia i dno jest w zasięgu ręki, a inne są głębokie na 60 m i nurkowanie ma sens jedynie z latarką z profesjonalnym sprzętem. Różnią się też kolorem wody, czasem jest krystaliczna i słodka, a czasem zielona, mętna. Bywa również, że jest słona i słodka na raz, bo ma małe ujście w morzu. Tworzy się wtedy efekt jakby olej miksował się z wodą, co często daje ciekawe efekty świetlne. Ich otoczenie również bywa zróżnicowane, od dzikiej dżungli, po totalnie skomercjalizowane, pełne kładek i schodków. Turysta czy podróżnik – każdy znajdzie cenotę dla siebie.

Poprzedni dzień na rowerach tak nas wykończył, że do zwiedzania okolicznych cenot, postanowiliśmy wypożyczyć skuter. Przyznam, że to był najlepszy wybór, jakiego mogliśmy dokonać. W pobliskiej tulumskiej wypożyczalni, pojazd kosztował nas około 400 pessos na 24 godziny i w ten sposób oszczędziliśmy sobie nieco wysiłku oraz czasu. Zaczęliśmy nawet myśleć o kolejnych wyprawach, które spokojnie moglibyśmy zorganizować sobie już na motorach, ale to w przyszłości. Zobacz więcej zdjęć.

CENOTE CALAVERA – Skull Cenote (wstęp – 70 pessos)

Pierwszą cenotę, którą mieliśmy okazję eksplorować, polecił nam pan z wypożyczalni skuterów. Nazywa się Calavera, co po polsku znaczy czaszka (Skull Cenote). Znana jest również jako Świątynia Zagłady. W obwodzie ma około 160 m. Głebokość po bokach dochodzi do 14 m. Dotrzeć do niej można zjeżdżając z głównej drogi prowadzącej do Cancun (307). Znajduje się w głębi dżungli, blisko morza i lubiana jest przez nurków, ale nie jest za bardzo popularna, bo jak do niej dotarliśmy, była tam jedynie para meksykanów, którzy zaraz sobie poszli. Następnie zanurkawało 4 nurków, którzy z kolei po chwili wpłynęli gdzieś głęboko w czeluści jaskini i też ich za moment nie było. Jej nazwa jest adekwatna do tajemniczego klimatu jaki panuje wewnątrz. Od środka widać dwa mniejsze otwory i większy, które do złudzenia przypominają otwory w czaszce.

Wejście do cenoty to po prostu dziura w ziemi, do której można wskoczyć z rozbiegu lub delikatnie zejść po schodkach. Michał zrobił to pierwsze, a ja to drugie i tak popluskaliśmy się kilkanaście minut. Tafla wody jest nieco niżej (około 3 metry), wokół latają nietoperze,a w stopy gryzą zaciekawione rybki. Woda jest przyjemnie chłodna (po dłuższym czasie pływania powiedziałabym, że robi się nawet lodowata) i krystaliczna. Niestety niedługo tak będzie, bo już widać jak okolica się zmienia i szykuje na przyjęcie większej rzeszy turystów. Uważam, że mieliśmy dużo szczęścia, że mogliśmy ją zobaczyć jeszcze właśnie taką – dziką. W tej postaci polecam ją niewątpliwie, zwłaszcza nurkom z papierami. Zobacz więcej zdjęć.

GRAND CENOTE – Sac Aktun, czyli “biała jaskinia” ( wstęp – 120 pessos)

Lekko orzeźwieni źródlaną wodą z Calavera Cenote, ruszyliśmy naszym skuterkiem do kolejnej jaskini. Tym razem obraliśmy kierunek na popularną bardzo, ale jednocześnie jedną z ciekawszych cenot – Grand Cenote. Nie zdziwił nas zatem, dość duży parking przed wejściem i całkiem wysoka cena. Niestety komercjalizacja doprowadziła do tego, że wszędzie są drewniane platformy, schodki i wszelkie ułatwienia stworzone po to, aby całe rodziny, zamiast na basenie, spędzały czas w nieco ładniejszym otoczeniu. Mimo tych karygodnych konstrukcji, cenota jest warta swojej legendy. Woda jest krystalicznie czysta, na dnie gdzieniegdzie jest biały piasek, a wszędzie pływają małe żółwiki, którymi ja byłam zachwycona. Zafascynowały mnie tak bardzo, że przestały mi przeszkadzać wycieczki turystów ubrane w pomarańczowe kamizelki ratunkowe. Pływają między ludźmi jakby nigdy nic, przebierają małymi nóżkami i co jakiś czas wystawiają główki na powierzchnię. Prawda jest taka, że żeby zobaczyć całe piękno tej jaskini, nie wystarczy snurklować, trzeba się zagłębić w wąskie korytarze skalne i kolejne jaskinie, które prowadzą często w zupełne ciemności, gdzie urzędują nietoperze. Nam snurklowanie musiało wystarczyć. Były momenty, że mieliśmy pod sobą 10 metrów głębokości wody, gdzie widać było ławiczki małych, ciekawskich rybek. W całej jaskini pełno jest różnych formacji skalnych: stalagmitów, stalaktytów, a po środku jednej z nich znajduje się wodny, roślinny ogród, gdzie mają swoją enklawę małe żółwiki i tam nie można wpływać.

Uważam, że mimo tak podłej komercjalizacji, trzeba tą cenotę zobaczyć. Zobacz więcej zdjęć.

CASA CENOTE – Cenote Manatee (wstęp – 40 pessos)

Ta cenota to istna bajka. Jest częścią jednego z najdłuższych systemów podwodnych jaskiń na świecie, Nohoch Na Chich. Znajduje się jakieś 11 km od Tulum. Jest bardzo niepozorna i z zewnątrz wydaje się, że to nic szczególnego, bo wygląda trochę jak zarośnięte jeziorko.

Wystarczy jednak zanurzyć się w niej i zajrzeć do jej podwodnego świata, który oferuje tak wiele bogactwa, prawdopodobnie dlatego, że jest połączona podziemnym systemem z oceanem. Pełno w niej życia. Przez jeziorko płynie się dość długo i przepływa z jednego jeziorka do drugiego. Brzegi porośnięte są dżunglą i drzewami namorzynowymi, w których skrywają się ptaki. Po drodze mija się ławice rybek, które błyszczą w podwodnych snopach światła. Z resztą takich efektów świetlnych jest w tej cenocie pełno. Ciężko to nawet opisać.

Ta cenota, po obejrzeniu jeszcze paru, które będę opisywać w kolejnych postach, jest (jednogłośnie) naszym numerem jeden wśród tych, które mieliśmy okazję zobaczyć w Meksyku.

Po eksploracji okolicznych jaskiń, podjechaliśmy wygrzać się na “naszej” plaży przy kempingu (niedaleko ruin), o którym wspominałam w poprzednich tekstach oraz poleżeć na białym piasku i zanurzyć w nieco cieplejszej niż w jaskiniach wodzie ( 3 cenoty w ciągu dnia to nasz limit, potem to już tylko hipotermia).

Zrobiło się ciemno, więc po całym dniu zanurzania się w różnych zbiornikach wodnych i na koniec po intensywnej kąpieli słonecznej, wróciliśmy do hostelu, aby położyć się spać. Niestety sen nie udał nam się w ogóle. Dlaczego? To już temat na kolejną historyjkę. Zobacz więcej zdjęć.

No Comments

Post A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.