Merida // Trudno ją lubić

Och Merida, Merida! Co z Tobą począć? Kochać cię czy nienawidzieć? Co ukrywasz w głębi duszy, za wypchanymi przez turystów uliczkami, za marnymi podróbami indiańskich rękodzieł, za plecami oszustów i naganiaczy, za kiepskim jedzeniem, które nie zasługuje na miano meksykańskiego.

Zaglądaliśmy w zakamarki i za róg każdej z uliczek, rozglądaliśmy się wokół, próbując zaprzyjaźnić się ze zgiełkiem i smrodem tego miasta. I co? Da się! Trzeba szukać prawdy w wielkich, czarnych meksykańskich oczach, w ich błysku i szczerości. Da się w ich głębi znaleźć niesamowite historie. Ludzie w Meridzie są niesamowici. Większość z nich próbuje cię oszukiwać, namawiać na tandetne, turystyczne pamiątki. Jednak wystarczy ich minąć, obejść, a znajdzie się prawdziwy Meksyk, tuż za zakrętem, tuż za rogiem. Bieda, samotność i zagubienie, to zauważyłam. Tacy są prawdziwi Meksykanie tam – w stolicy Jukatanu (a może w całym Meksyku?), który jest chyba największym zagłębiem turystycznym Meksyku. Tutaj turystyczna gorączka i chęć zysku przysłania to, co prawdziwe. Tak po prostu jest i to już nie powinno dziwić.

Z samego rana ruszyliśmy na oględziny okolicy. Nie ominęło nas oszustwo oczywiście. Tak, tak… trafiło na nas. Nabraliśmy się na kupno hamaka rzekomo z sizolu. Dlaczego „rzekomo”? Sizol to słowo – zaklęcie, którym zaklina się naiwnych turystów. Jak co drugi turysta przyjeżdżający do Meridy, kupiliśmy hamak w cenie dwukrotnie wyższej niż powinniśmy i z ręką na sercu trzeba przyznać się do tej głupoty. Szkoda gadać, ale nie ma to jak nabieranie doświadczenia w podróży. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo teraz na temat hamaków jesteśmy wyedukowani nad wyraz, a i zakupiony hamak służy nam całkiem nieźle. Nagabywacz, od którego zakupiliśmy hamak tak nami zakręcił, że nie mieliśmy szans z nim wygrać. To, że oszukał nas co do hamaka, to jedno, ale nie mogę mu wybaczyć, tego, że przez jego krętactwa zostaliśmy w Meridzie o noc dłużej, bo zapewnił nas, że będzie wielka fiesta na ulicach. No cóż…. czekając na fiestę, rozejrzeliśmy się nieco po mieście.

Merida jest duża, ale bardzo szybko obeszliśmy wszystkie najważniejsze zabytki, bo znajdują się przy głównym zocalo. Rzuciliśmy okiem na fasadę Casa de Montejo, którą uświetniają wielkie rzeżby dwóch brodaczy, stojących na głowach indian (świadectwo historyczne). Następnie zajrzeliśmy do katedry Świętego Ildefonsa (najstarsza katedra w Ameryce Środkowej), w którym znajduje się krzyż “chrystusa z pęcherzami” i ma dość ciekawą historię. Weszliśmy na dziedziniec i do środka Pałacu Gubernatorów z zieloną fasadą, gdzie znajdują się okropne ścienne malowidła, opowiadające historię Jukatanu (są naprawdę przeeeebrzydłe). W następnej kolejności zwiedziliśmy muzeum sztuki MACAY, ale jego zbiory również nie należą do najlepszych. Jedyną ciekawą częścią wystawy były sale z obrazami, kolażami i instalacjami artysty – Fernando Garcia Ponce. Potem skupiliśmy się na spontanicznym zwiedzaniu malowniczych uliczek. co jak już przekonaliśmy się wielokrotnie, jest najlepszym sposobem na zwiedzanie miast meksykańskich. Przy okazji trafiliśmy na Paseo de Montejo, najszerszą z ulic, która jest pozostałością po  dawnej świetności Meridy. Ta okolica nazywana jest Paryżem Nowego Świata i pełna jest zaprojektowanych przez francuzów domów, wzorowanych na oczywiście na francuskich willach i pałacach. W tej okolicy trafiliśmy na małą galerię obrazów, gdzie zamieniliśmy słówko z tutejszym artystą i zakupiliśmy dwa jego szkice – w imię solidarności i ku potomności.

Oddalając się nieco od centrum napotykaliśmy na co raz więcej obdrapanych, typowych kolonialnych domków, małych kafejek i ukrytych sklepików z różnościami.

Zmęczeni wróciliśmy na chwilę do hostelu, zdrzemnęliśmy się. Wieczorem, jak to w hostelach bywa ucięliśmy sobię pogawędkę z jakimś niemcem, ktory rzucił pracę, mieszkanie i zaczął podróżować (historia jakich wiele). Polecił nam Holbox z wysp meksykańskich, tak więc powoli zaczęła nam w głowie krążyć myśl, aby jeszcze tam pojechać.

Po paru łykach mezcalu, pełni zapału i chęci do zabawy, ruszyliśmy na fiestę, ale okazało się, że wszędzie jest pusto. Jedynie przy małym kosciółku gra trzech grajków romantyczne, żewne melodie w towarzystwie regionalnie ubranych pań. Ten występ bynajmniej nie spełnił naszych oczekiwań co do hucznej meksykańskiej fiesty. Wróciliśmy więc do hostelu i położyliśmy się spać, pełni oczekiwań co do następnego dnia. Zobacz więcej zdjęć…

2 komentarze
  • Elka
    Posted at 14:31h, 29 grudnia Odpowiedz

    Kochani!
    Wspomnieliście że w temacie hamaków jesteście wyedukowani na maxa. Proszę napiszcie ile trzeba zapłacić za hamak żeby nie przepłacić? Gdzie w Meridzie najlepiej udać się w tym celu? (mam tu na myśli 1 osobowy – taki a’la fotelik podwieszany 😉
    Z góry dzięki za pomoc!

    • jedzmy
      Posted at 05:32h, 30 grudnia Odpowiedz

      Wtedy, kiedy byliśmy nie dałabym więcej niż 350 pesos za taki klasyczny hamak. To wszystko jeszcze zależy od rodzaju materiału i ilości splotów. Popytajcie w paru miejscach i zawsze się targujcie.

Post A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.